Przejdź do treści

Wiosną przez przypadek znaleźliśmy ciekawe ogłoszenie konkursowe. Organizatorem akcji był „Tygodnik Poradnik Rolniczy” oraz firma URSUS. Proszono o nadsyłanie swoich historii związanych z C-330 i 360: „Chcielibyśmy, abyście podzielili się z nami Waszymi spostrzeżeniami, opiniami i oceną. Może wydarzyła się jakaś ciekawa, zaskakująca historia, której bohaterem stała się trzydziestka lub sześćdziesiątka? Będziemy wdzięczni za wszystkie opowieści.” Niewiele myśląc postanowiliśmy opisać niecodzienne perypetie pewnego „żółtego ciapka”. Sądziliśmy, że nasze zgłoszenie już dawno przepadło w zapewne licznym gronie rolniczych opowieści, aż tu dzisiaj… Ot taka niespodzianka dostarczona przez kuriera:

Dla co bardziej ciekawych dołączamy również tekst oraz zdjęcia, które wspólnie złożyły się na docenioną przez jury historię:

> Szanowny Panie!

Z uwagą śledzę markę URSUS i cieszą mnie same dobre wieści płynące od dłuższego czasu z prasy na jej temat. Nowe modele ciągników oraz kolejne podpisane kontrakty potwierdzają jedynie moje przekonanie o wysokiej jakości i niezawodności URSUSA. Taki sam efekt przynosi również każde uruchomienie „mojego” poczciwego C-360 3P, jego charakterystyczny stukot i niewątpliwa moc. Historia związana z tym silnikiem wciąż budzi we mnie wiele pozytywnych emocji i cieszy mnie niezmiernie, że mam okazję się nią podzielić 🙂

W 2013 roku postanowiłam aktywnie włączyć się w działania na rzecz pewnej organizacji typu non-profit. Jednym z zadań z którymi osoby z tej organizacji nie mogły sobie poradzić był właśnie silnik typu C-330 P. Teoretycznie miał on być sprawny, wszystko miało być gotowe, należało jedynie uruchomić silnik i na wszelki wypadek sprawdzić go przed montażem. Sama mechanikiem nie jestem, jest nim jednak mój narzeczony – Jędrek. Poprosiłam go więc o pomoc w tym – zdawałoby się prostym – zadaniu. Jędrek już po wstępnych oględzinach silnika był bardzo sceptyczny i miał wiele wątpliwości co do jakości przeprowadzonego remontu. Z pierwszego uruchomienia pamiętam dużo dymu, cichych przekleństw miotanych przez Jędrka pod nosem oraz tego, że nauczyłam się jak rozpoznać po kolorze i konsystencji oleju, że poszła uszczelka pod głowicą. A był to dopiero początek niespodzianek! W trakcie dokładnych oględzin oraz kontroli stanu poszczególnych elementów okazało się, że cały blok silnika jest już dość mocno zjedzony przez rdzę. Głowica po zdjęciu okazała się być źle dokręcona (prawdopodobnie „na oko” zamiast wg instrukcji), przez co uległa niewielkiemu wygięciu. Ponadto silnik ciekł chyba w każdym możliwym miejscu, a czerwony silikon wręcz wylewał się ze wszystkich zakamarków. Zdecydowaliśmy się przewieźć silnik do naszego garażu i skonstruować w nim małe stanowisko warsztatowe. Zakupiliśmy instrukcję warsztatową oraz katalog części, a następnie zostaliśmy stałymi klientami sklepów rolniczych, które mam wrażenie, że początkowo z lekkim zdziwieniem przyjmowały zamówienia na części do C-330 P z adresem dostarczenia do Gdyni. Po dokładnej ocenie stanu starych elementów zdecydowaliśmy się na pozostawienie jedynie miski olejowej. Sami zakładaliśmy tłoki, pierścienie, panewki… Każdego dnia powoli posuwaliśmy się w naszych pracach do przodu, aż wreszcie nasz „ciapek” wesoło zagwizdał przy pierwszym uruchomieniu! Docieraliśmy do dobry miesiąc i regulowaliśmy zawory. Gdy w końcu byliśmy oboje zadowoleni z osiągniętego efektu (ponoć ciśnienie oleju ma „książkowe”) przyszła pora na ostatnie zdjęcia i montaż.

W 2014 roku silnik ten został zamontowany w swojej komorze, pod pokładem mahoniowego jachtu FARUREJ, którego armatorem jest Jacht Klub Marynarki Wojennej Kotwica, a dokładniej jego oddział ATOL. Silnik ma już za sobą dwa udane sezony, a w tym roku czeka go kolejna próba podczas planowanego przejścia w poprzek całej Szwecji Kanałem Gota wraz z akweduktami, licznymi śluzami oraz jeziorami największymi w Europie. Na wspomnianą wyprawę wybieramy się wspólnie z Jędrkiem wiedząc że możemy w pełni polegać na „naszym” niezawodnym polskim silniku.

Z żeglarskim pozdrowieniem,

Katarzyna Gaul